Data publikacji:

Autor:

[62] „Full light żywiecki”, czyli „Moda językowa”, cz. XVII

Niektórzy zżymają się na to, że angielszczyzna zalewa nasz rodzimy język. Że dookoła tylko notebooki (a obecnie również nieco mniejsze netbooki), ghostwriterzy, dubbingi, outsourcingi i wszystkie inne anglingi”. Czy jest tak faktycznie? Niewątpliwie, ale przecież polszczyzna nie jest wyjątkiem. Ba! Mam wręcz dowód, że i za PRL-u nie było inaczej!

Parę dni temu oglądałem kultowy Rejs Piwowskiego (aż wstyd się przyznawać, że dopiero teraz). Jest tam scena, gdy podczas kolejnej narady bohaterzy piją piwo. Przykuła mój wzrok znajoma nalepka na butelce. Stop-klatka (ok. 59 minuty filmu), zbliżenie… Oczom nie wierzę! Full light żywiecki! Co za snobistyczna nazwa! A mówi się, że to teraz zapożyczamy się z angielszczyzny, że tylko teraz moda na obcojęzyczne dziwadła… Może ten full light to czysta parodia, jak i cały film, tego nie wiem. Przyszedłem na świat w chwilach agonii Polski Ludowej, toteż trudno mi nieraz odróżniać prawdę od fałszu. Ale fakt faktem, że obecnie pijemy przeważnie (niestety!) jasne pełne, a nie full lighta.

Oczywiście piszę to pół żartem, pół serio. Zapożyczaliśmy się przez wiele wieków, i to nie tylko z angielszczyzny – dość wspomnieć o XVIII-wiecznych pożyczkach z francuszczyzny. Zmienia się rzeczywistość, musi więc zmieniać się język. To, że kraje anglosaskie przodują w rozwoju nowych technologii, musi przekładać się na język tych, którzy mają styczność z nowinkami z Zachodu. Nic więc dziwnego, że używamy na co dzień laptopów, a do znajomych piszemy esemesy. Czemu jednak w Rejsie pito full lighta – tego nie jestem w stanie dociec. Dobrze, że obecnie mamy już tylko jasne pełne.

Poprzedni artykuł z serii: „Przyjazny”, czyli „Moda językowa”, cz. XVI

Następny artykuł z serii: „Dokonać”, czyli „Moda językowa”, cz. XVIII

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o