Data publikacji:

Autor:

O słów łączliwości słów kilka, czyli poezja stochastyczna i generatory wierszy

Nawet wśród ludzi wykształconych i skądinąd niegłupich można spotkać przekonanie, że znaczenie tekstu jest w jakiś sposób w nim „zawarte” i spoczywa tam niezależnie od tego, czy tekst ktoś czyta. Ponieważ rozprawienie się z tym przesądem wymagałoby dość długiej rozprawy sięgającej od Arystotelesa do nowoczesnych neopragmatystów, proszę na razie mi uwierzyć – ponieważ zajmiemy się konsekwencjami tego faktu dla praktyki poetyckiej – że znaczenie tekstu powstaje podczas odbioru.

Marcin Preyzner, mój polonistyczny sensei, mawiał, że słowa są nieskończenie łączliwe. Nie miał, rzecz jasna, na myśli tego, że zawierają w sobie jakiś potencjał łączliwości, ale to, że nie ma takiego szalonego połączenia słów, dla którego nie bylibyśmy w stanie wykoncypować jakiejś usensowiającej je interpretacji. Znane jest zdanie Noama Chomsky’ego: „Czy zielone idee śpią wściekle?”, mające być przykładem poprawnej struktury składniowej pozbawionej sensu. Bez trudu możemy jednak wyobrazić sobie kontekst, w którym zdanie to sensu nabierze. Może być np. nagłówkiem artykułu zajmującego się ideologią wojujących obrońców środowiska naturalnego, których idee nie są ostatnio szeroko propagowane, ale wzrastają w swoim radykalizmie.

Językoznawcy, opisawszy dość dobrze gramatyczną łączliwość słów, zabrali się za łączliwość semantyczną – wszak zdrowy rozsądek podpowiada, że noga łączy się ze złamana, a niekoniecznie z przeanielona. Problem w tym, że słowa nie mają w sobie nic, co decydowałoby o ich łączeniu bądź niełączeniu się z innymi. Jedynym sposobem poznania i uporządkowania znaczeniowego zasięgu słów jest badanie kontekstów. Niestety, takie badanie pokazuje jedynie, jak i w jakich układach dane słowo funkcjonuje lub funkcjonowało w mowie, jakie warianty znaczeniowe i o jakiej trwałości czy powszechności słowo to wytworzyło. Badanie to potrafi analizować konkretne użycia słowa, nie jest jednak w stanie przewidzieć przyszłych wariantów słowa ani też określić granic kontekstów, w których może lub nie może się ono pojawić. Każde nowe posłużenie się słowem w nowym kontekście zmienia jego znaczeniową łączliwość.

Nie są to żadne dla poety arkana, jak (prawie) powiedział pan Czarniecki na Jasnej Górze. Już ruch dada rozpropagował ideę wiersza stochastycznego, tworzonego przez wyciąganie przypadkowych słów z kapelusza. Nowe technologie umożliwiły tworzenie takich tekstów przy użyciu kapeluszy o niespotykanych dotąd rozmiarach: wystarcza algorytm generatywny plus spory zbiór dobrze pokategoryzowanych słów – a resztą rządzi przypadek. Jednym z takich programów jest Poeta, ale podobne projekty okresowo pojawiają się i znikają, tworzone przez młodych programistów chcących odegrać w ten sposób swój resentyment względem ukierunkowanych bardziej humanistycznie kolegów, którzy dzięki większej sprawności werbalnej mają +10 do romantyczności i powodzenie u „płci przedziwnej”.

Naturalnie nie mam zamiaru ogłaszać po raz kolejny śmierci zamysłu autorskiego. Jeśli poeta nie ma nic do powiedzenia, formalne zabiegi nic mu nie dadzą. Mimo to fascynującą zabawą dla ludzi słowa jest szukanie sensów w ciągach wyrazów losowanych ze słownika. Być może nie tylko zabawą – Boy Żeleński, praktykujący poezję rymowaną, pisał o tym, że czasem wyraz dobrany tylko do rymu otwiera mu nowe, niespodziewane skojarzenia, o których ani pomyślał, gdy siadał był do pisania. Podobną funkcję w naszej zasadniczo bezrymowej epoce mogą pełnić automatyczne generatory wierszy – ale nie jako maszynki do wytwarzania gotowego poetyckiego produktu, nie, do lemowskiego Elektrybałta jeszcze im daleko. Czasem te proste algorytmy potrafią zadziwić zaskakującym połączeniem słów, o jakim nasze umysły od dziecka trenowane do racjonalności nigdy by nie pomyślały. A przecież jedna z najcelniejszych definicji poezji, jakie znam, moim zdaniem wyjaśniająca więcej niż intelektualna ekwilibrystyka Jakobsona*, ukuta przez księdza Jana Twardowskiego, wyraźnie mówi, że to „umiejętność ustawienia najbliżej siebie takich słów, które się sobie dziwią”. Nawet wspomniany powyżej generator Derbetha, mimo dość ubogiego słownika (za to pokwalifikowanego w pięć grup: „domyślną”, „miłosną”, „grafomańską”, „mroczną” i „ziomalską”), potrafi przypadkiem sporządzić niegłupią frazę.

Zachęcam zatem gorąco do uprawiania poezji stochastycznej. Ze względu na swoją specyfikę musi pozostać głównie zabawą towarzyską, na poważnie mogą ją uprawiać tylko awangardyści, jak ci związani z wyżej przywołanym ruchem Dada, choć i wśród nich te gierki są już lekko nieświeże. Tak czy inaczej w losowej poezji dostajemy dwa w jednym: często inspirujące zestawienia słów oraz trening zdolności interpretacyjnych – jeśli poradzimy sobie ze zdaniem „szatan absurdu płacze na moim psie”, Grochowiak będzie już dużo mniej straszny.

 


* Jeśli komuś nie chce się szperać, służę: funkcja poetycka wg Romana Jakobsona polega na przeniesieniu zasady ekwiwalencji z osi selekcji znaków (tj. paradygmatyki) na oś kombinacji (tj. syntagmatyki), co warunkuje przyciąganie uwagi recypienta do formy komunikatu.

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o