Data publikacji:

Autor:

Szkolnej polszczyzny cząstki eleMENtarne (cz. I)

Elementarz rządowy okładka

Fot. MEN


Czyli słów kilka o języku bezpłatnego ministerialnego podręcznika dla klas pierwszych.

Jak wielu cieszę się, że mama nie stoi już przy garach oraz że w klasie są dziewczynka na wózku i chłopiec innej rasy. Jak wielu ubolewam, że budynki w książce wyglądają jak wizualizacje wykonane przez niewyrafinowanego dewelopera. I jak wielu zastanawiam się, czy tablet Toli to najwłaściwszy odpowiednik kota Ali z elementarza Falskiego.

To wszystko zostawiam jednak socjologom, grafikom, metodykom nauczania początkowego. I biegnę na swoje podwórko, by przyjrzeć się językowi ministerialnego podręcznika (dzięki któremu dowiedziałam się, kim jestem z zawodu – ale o tym później, w następnym odcinku).

 

Powitanie na trójkę z minusem

Kochani pierwszoklasiści,

podręcznik, który dostaliście, powstał dzięki zaangażowaniu i pracy wielu osób. Dbajcie o niego, nie rysujcie w nim. W przyszłym roku będzie szkolnym przewodnikiem dla waszych młodszych koleżanek i kolegów. Postarajcie się, aby dzięki pięknej i czystej książce nauka również dla nich była przygodą i prawdziwą przyjemnością.

„Gdybym przeczytał coś takiego, jak miałem sześć lat, tobym się przestraszył” – usłyszałam od kolegi, też polonisty, gdy razem przeglądaliśmy nowy elementarz. „A ja pewnie poprosiłabym rodziców o rękawiczki i maseczkę, by przypadkiem nie nakichać na książkę ani jej nie ubrudzić brudnymi paluchami” – odpowiedziałam.

Cóż, trzeba było jakoś przekazać dzieciom informację o tym, że oto trzymają w rękach książkę mającą służyć kolejnym rocznikom. Lekcja odpowiedzialności nie zaszkodzi, ale czy nie dałoby się tego zrobić mniej oficjalnie, bez suchego i do bólu szablonowego „dzięki zaangażowaniu i pracy wielu osób”?

[Nawiasem mówiąc, w analizach genderowych wskazuje się, że dałoby się też uniknąć męskoosobowej formy Kochani pierwszoklasiści i zastąpić ją Kochanymi dziećmi. Racja, też bym się ucieszyła, ale bieganie z nieczarodziejską różdżką i neutralizowanie rodzaju w bezpośrednich zwrotach do adresatów i tak nie zmieni naszej – męskocentrycznej bez wątpienia – gramatyki. Gdy tylko właścicielka elementarza sięgnie po inne książki, i tak dowie się, że jest ich czytelnikiem, a pierwszy lepszy poradnik zapyta ją: Czy jesteś zadowolony ze swojego wyglądu/życia towarzyskiego/ostatniego wystąpienia?].

 

Elementarz rządowy

Fot. MEN

 

Siedem grzeszków głównych

Grzeszków, nie grzechów, bo oprócz jednego dość paskudnego błędu, który na pewno zostanie poprawiony, elementarz językiem nie straszy.

 

1. Ty – wy – my: zaimkowy miszmasz w poleceniach

Najpierw będziemy się uczyć, za chwilę – namaluj, a wers obok – wymyślcie. Najpierw szukamy słów, by po chwili przeczytać: ułóżcie… Katastrofą to nie grozi, ale zdezorientować może. O ile rozróżnienie na wy i ty w miarę logicznie odpowiada pracy indywidualnej i pracy w parach/grupach, o tyle formy 1. osoby liczby mnogiej wydają się już nadmiarem.

 

2. Ktoś ty? Język twoich przodków

Kolejna sprawa: kilka archaicznych, według mnie zgrzytających słów/zwrotów. Już nie będę was dłużej trzymał w swych ramionach ­– mówi dąb do swoich (raczej nie swych, prawda?) liści. Krótka forma tego zaimka w żadnej mierze nie jest błędem, ale jest na pewno formą zanikającą, rzadszą w dzisiejszych tekstach. Jeśli przyjąć (idealistyczne?) założenie, że elementarz to dla pierwszoklasistów językowy wzór do naśladowania w rozmowach, grozi nam plaga sześciolatków pytających: „Mamo, dasz mi trochę swych frytek?”. Oczywiście hiperbolizuję, ale coś jest na rzeczy.

Drugi przykład z tej serii: „Ktoś ty?” – wita grzyb ślimaka przysiadającego mu na kapeluszu. Mam dziwne przeświadczenie, że ludzie urodzeni w roku 2008 (ani nawet ich rodzice) nie zwracają się do siebie w ten sposób.

Oczywiście jest druga, pozytywna strona medalu: dobrze oswajać dzieci z nieco starszymi formami, by nie przeżyły szoku podczas lektury takiej Awantury o Basię i nie powyrywały sobie włosów z głowy na etapie Lalki. Przeszłość języka to w końcu część dziedzictwa, więc ten grzeszek można postrzegać także jako bardzo dobry uczynek. Warto, by dzieci wiedziały, co to znaczy weselić się – choć w rozmowach prowadzonych podczas przerwy raczej im się to nie przyda.

 

3. Przygody „przy”

O czym należy pamiętać przy pakowaniu tornistra? ­– pytają autorki. Ja zadałam sobie inne pytanie: Czy to „przy” jest tu na miejscu?. A WSPP odpowiedział: nie do końca, choć to nie błąd. Otóż przy w kontekstach czasowych zostało opatrzone komentarzem nadużywane, stosowane zamiast innych, precyzyjniejszych określeń. Lepiej więc, by dziecko pamiętało o ołówku i kredkach nie przy pakowaniu, lecz podczas/w trakcie pakowania.

 

4. Myślnik – wielki nieobecny

Który samochód jest najmniejszy, a który największy? Który domek stoi najbliżej płotu, a który najdalej? Niby wszystko OK, a jednak czuję niedosyt. Drugie człony zdań są eliptyczne – pominięto samochód jest i domek stoi – więc aż się prosi o półpauzę sugerującą opuszczenie.

Najpierw pomyślałam, że pominięcie tego znaku w wielu podobnych zdaniach to zabieg celowy. Może ktoś doszedł do wniosku, że to rozwiązanie zbyt wyrafinowane dla dzieci, które dopiero uczą się pisać? Może na takie ekscesy interpunkcyjne dopiero przyjdzie czas? Ale nie: w zdaniach typu Tam Ala, Emil i lama – latem czy Oto komik – rak Makary myślnik stoi sobie w najlepsze. A skoro tak, to czemu nie występuje w jednej ze swoich najważniejszych funkcji, opisanej w zasadzie 93.1 z WSO?

Teraz będzie nieco patetycznie, więc wyczulonych na wysokie tony zapraszam do kolejnego akapitu: interpunkcja nie jest konwencją opracowaną po to, by korektorzy mogli zarabiać, a nauczyciele – z dziką satysfakcją obniżać oceny z dyktand (o ile jeszcze się takowe robi). Interpunkcja to sposób porządkowania wywodu, unaoczniania ładu myślowego. A tego warto (się) uczyć, nieprawdaż?

 

5. Przydawko, na miejsce!

Przyjrzyj się ułożonym na kartce listkom. Ułóż przyniesione ze spaceru skarby – znów nie dzieje się nic wielkiego, ale jakoś daleko te dopełnienia od orzeczeń… Zaleca się, by przydawka rozwinięta stała po rzeczowniku, bo to po prostu ułatwia lekturę. Przyjrzyj się listkom ułożonym na kartce brzmi, jak sądzę, naturalniej, pomaga zrozumieć polecenie i uniknąć zadyszki podczas głośnego czytania.

 

6. Mały kotek i spółeczka

Jeśli miałabym wytypować najbardziej „czepialski” z moich zarzutów, bez wątpienia wskazałabym właśnie ten. Tak, uznanie małego kotka za pleonazm trąci hiperpoprawnością (choć nie da się ukryć, że małość zawiera się już w słowie kotek). Tak, zdrobnienia są częścią języka, całkiem zresztą sympatyczną i jakże adekwatną, gdy mówimy do dzieci – więc może przesadzam. Ale:

  • Zagęszczenie zdrobnień w czytance Przygody dębowego listka może irytować. Listek, wałeczek, koraliki, rączki, nóżki, ludziki, zwierzątka, kołderka, Karolek… No, trochę przesadka.
  • Zdrobnienia to chyba jedna ze współczesnych językowych plag, o której prof. Miodek opowiada w świetnej anegdocie o pielęgniarce, która poprosiła go o odstawienie „moczyku na półeczkę” [szczegóły: w wywiadzie rzece z profesorami Miodkiem, Bralczykiem i Markowskim – eKorektowa recenzja niebawem].


7. *Kogo portret jest obok portretu Ali?

To z kolei najmniej „czepialski” punkt – i jedyny ewidentny błąd. Pisano już o nim i twórcy elementarza na pewno to poprawią, więc tylko dla porządku zaapeluję o czyj zamiast kogo.

 

***

Stop, koniec narzekania. W drugiej części, niebawem, mowa będzie o całkiem licznych zaletach języka ministerialnego elementarza.

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o