Data publikacji:

Autor:

[32] „Romantyczny”, czyli „Moda językowa”, cz. VII

Romantyczny Polszczyzna od początków swojego istnienia była uboga w środki językowe, którymi można by wyrazić uczucia, zwłaszcza te pozytywne. Wiek XVIII i początki romansu w Polsce i pierwszych powieści sentymentalnych to przecież walka z mizernym zasobem polskiej leksyki. Czy od tamtej pory coś się zmieniło? Jak się słyszy opowieści niektórych zakochanych, to wydaje się, że rzeczywiście brak im słów.

Gdy kobieta opowiada koleżankom, jakiego to niesamowitego faceta spotkała, to trudno zrozumieć, czym on właściwie się wyróżnia spośród innych. No bo każdy z nich jest romantyczny. Owszem, może przy okazji jest też męski, inteligentny, ma poczucie humoru, ale zawsze jest romantyczny! Żaden nie jest ujmujący, czarujący, urzekający, uroczy.

Gdy zakochani opowiadają o nocnym spacerze po plaży i zachodzie słońca, to każdy z nich jest taaaki romantyczny. Nie sposób usłyszeć, by zachód słońca był np. malowniczy (nie wspominając o określeniach z akapitu wyżej).

Gdy mowa o pierwszej randce, to już na bank musi być romantycznie. Nigdy nie jest choćby nastrojowo.

Co ciekawe, romantyczny i romantycznie to pierwsze określenia z naszego cyklu, których w WSPP nie oznaczono jako nadużywane. Tymczasem moda na romantyczność trwa od dawna. Czy należy od razu ganić osoby, które z braku słów posługują się tym słowem wytrychem? Z pewnością nie. Choć na co dzień chyba nie zdajemy sobie z tego sprawy, to jednak znacznie łatwiej mówić nam o rzeczach nieprzyjemnych, niemiłych, czyli tych wartościowanych negatywnie, niż o tych radosnych. Pod względem ilościowym słownictwo nacechowane negatywnie wydaje się obszerniejsze niż to nacechowane pozytywnie (tytułem wyjaśnienia: każde słowo w języku może być albo wartościowane negatywnie lub pozytywnie, albo – tak jest najczęściej – nie podlegać ocenie aksjologicznej – mamy wówczas do czynienia po prostu ze słowem nienacechowanym w żaden sposób; dla przykładu: takie słowa to odpowiednio: cham, anioł, książka).

Jeśli więc bliżej się przyjrzeć temu, jak mówimy, to zgrabniej nam idzie narzekanie. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że rozwój polskiej leksyki ma ścisły związek z historią naszego narodu oraz z dominującymi cechami osobowości typowego Polaka. Można powiedzieć, że nasza wrodzona potrzeba narzekania odcisnęła piętno na tym, jak mówimy. Po prostu częściej używamy słownictwa wartościowanego ujemnie, a co za tym idzie – odpowiednio rozbudowaliśmy tę sferę polskiej leksyki.

Co więcej, po stronie słów wartościowanych negatywnie są przecież wulgaryzmy! Przeciwstawnej kategorii słów – takich, które byłyby szczególnie nacechowane pozytywnie – nie ma. Takie przymiotniki, jak wspaniały, świetny, ładny, są zwyczajnie „wytarte” znaczeniowo i nie niosą ze sobą prawie żadnego ładunku emocjonalnego. Skrajnym przypadkiem jest według mnie omawiane dziś określenie romantyczny i romantycznie, które staje się zupełnie puste semantycznie, co jest zresztą znamienną cechą słów modnych.

Warto też zauważyć, że każdą sytuację niemiłą czy wręcz bulwersującą można opisać znacznie plastyczniej i bardziej obrazowo niż jakiekolwiek przyjemne zdarzenie. Słowa jędrne, przaśne, dosadne i soczyste to słowa na ogół obraźliwe i jednoznacznie wartościowane ujemnie. Na przeciwnym biegunie niewiele jest określeń, które zwracają na siebie uwagę. No bo czy nie zamieramy z zachwytu i nie brakuje nam słów w ustach, kiedy coś nas zadziwia, podczas gdy bulwersujące wydarzenie uwalnia w nas niezgłębione pokłady inwektyw?

Poprzedni artykuł z serii: „Superfajna imprezka”, czyli „Moda językowa”, cz. VI

Następny artykuł z serii: „Szeroki”, czyli „Moda językowa”, cz. VIII

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o