Data publikacji:

Autor:

Redaktor freelancer czy redaktor na etacie – co wybrać?

FreelancingW ostatnim tekście poświęconym pracy redaktora pisałem o tym, czym zajmuje się redaktor. Niemniej zakres czynności to jedno, a forma współpracy z klientami – to drugie. Jak więc pracują redaktorzy? Możliwości w zasadzie są dwie: praca na etacie albo bycie tzw. wolnym strzelcem, czyli freelancing. Etat daje przede wszystkim gwarancję stałych zarobków, jednak freelancing to możliwość pracy w domu i w dowolnych godzinach. Co więc lepsze? Co wybrać, rozpoczynając swoją przygodę jako redaktor i korektor?

 

Redaktor na etacie

Praca na etacie w wydawnictwie (lub w innej firmie, która potrzebuje na stałe redaktora lub korektora) to przede wszystkim gwarancja stałego dochodu. Trudno przecenić ten fakt. Stała pensja, która co miesiąc wpływa na konto, uspokaja i daje pewność, że starczy na rachunki, przeżycie do pierwszego i na chwilę szaleństwa w weekend. Co więcej, będąc pracownikiem, korzysta się ze wszystkich dobrodziejstw pracowniczych: opłacony ZUS, 26 (lub 20) dni urlopu w roku itp.

Co więc złego w pracy na etacie? Oczywiście minus jest jeden: konieczność pracy 8 godzin na dobę. To 1/3 każdego dnia! Świadomość tego, że trzeba poświęcić tyle czasu, pracując dla obcego człowieka, by mieć za co przeżyć kolejne 1/3 dnia, może przytłaczać. Zapewne to z tego powodu wiele osób rzuca etat i decyduje się na freelancing. Czy to jednak dobre rozwiązanie?

 

Redaktor freelancer

Internet daje ogromne możliwości, również redaktorom. Praca nad tekstem ma to do siebie, że nie wymaga obecności redaktora w siedzibie firmy. Cała korespondencja między zleceniodawcą a redaktorem odbywa się najczęściej drogą mailową, tak też ustalane jest wynagrodzenie i termin wykonania zlecenia, a ewentualna umowa przesłana zostaje pocztą. Nikt właściwie nie kontroluje postępów w pracy nad tekstem, nikt nie dba o to, czy poprawisz tekst w 1 dzień, czy w 1 miesiąc – grunt, by dotrzymać terminu i solidnie wywiązać się z powierzonego zadania. Wydawałoby się: praca marzenie. Ale to złudzenie. Tak często wychwalany freelancing ma też swoje wady.

Bycie wolnym strzelcem to przede wszystkim stałe zabieganie o nowych klientów. Może się zdarzyć, że Twoja skrzynka mailowa przez kilka dni będzie świecić pustkami, a kiedy indziej trafi się kilka zleceń jednocześnie i z niektórych będziesz musiał zrezygnować. Jak nietrudno się domyślić, odmowa przyjęcia zlecenia raczej nie zachęci klienta, by wrócił w przyszłości z kolejną propozycją…

A to nie wszystko. Bycie wolnym strzelcem wiąże się z brakiem uprawnień pracowniczych. Jakich?

ZUS – to po pierwsze. Jeżeli założysz działalność gospodarczą, to na chwilę obecną tzw. mały ZUS wynosi 366 zł. Po 2 latach prowadzenia firmy wzrasta do ekstremalnej wysokości prawie 900 zł. Wszystko wskazuje na to, że stale będzie się zwiększał i niebawem przekroczy magiczną granicę 1000 zł. A płacić trzeba zawsze – niezależnie od tego, czy Twoja firma będzie zarabiać, czy ponosić straty. Oczywiście nie ma obowiązku zakładania działalności gospodarczej i można rozliczać się ze zleceniodawcami jako osoba fizyczna, ale wówczas i tak nikt ZUS-u za Ciebie nie zapłaci, a dobrze byłoby leczyć się za darmo i mieć jaką taką emeryturę za te 30-40 lat. W pracy zdalnej dominują niestety umowy o dzieło, a te nie zobowiązują zleceniodawcy do opłacania jakichkolwiek składek.

Urlop – to po drugie. Praca w domu zaciera granice między życiem prywatnym a zawodowym. Freelancing to właściwie praca 24 h na dobę – warto często przeglądać skrzynkę mailową, bo jeśli potencjalny klient zgłosi się ze zleceniem, to szybkość odpowiedzi niejednokrotnie decyduje o tym, czy otrzymasz zlecenie. Co więcej, gdy weźmiesz urlop, nikt za niego niestety nie zapłaci.

Nie sposób jednak zaprzeczyć, że mimo powyższych wad freelancing to kusząca wizja: wstajesz o dowolnej porze, pracujesz, ile chcesz, cenisz się na tyle, na ile uznasz za słuszne. Jednym słowem – freelancing daje wolność, ale wymaga też żelaznych nerwów. Gdy przez kilka tygodni nie ma zleceń, rachunki się piętrzą, a czynsz trzeba opłacić – trudno o spokój ducha.

 

A więc etat czy freelancing?

Najlepiej chyba wybrać rozwiązanie pośrednie, czyli połączyć jedno z drugim: znaleźć pracę na etacie (choć etatów w wydawnictwach coraz mniej niestety…) i szukać zleceń po godzinach. Solidna praca, budowanie marki i sieci kontaktów powinny pozwolić z upływem czasu rozstać się z pracą etatową i przerzucić się na freelancing. Na początku Twój dzień pracy może wydłużyć się do 10 czy 12 godzin, ale wynagrodzisz to sobie w przyszłości, gdy Twoja renoma na rynku i dobrze płatne zlecenia pozwolą Ci pracować rzadziej i zdecydowanie krócej niż 8 godzin dziennie.

Na koniec trzeba jednak podkreślić, że freelancing nie będzie odpowiedni dla każdego. Jeśli jesteś singlem – to pół biedy. Co najwyżej będą Cię rozpraszały napływające maile, znajomi na GG, nowości na Wykopie, listonosz czy sprzątaczka, której trzeba otworzyć drzwi do klatki. Gdy jednak masz rodzinę na utrzymaniu – dochodzi opieka nad dziećmi, gotowanie obiadu czy cotygodniowe zakupy. Kiedy wygospodarować czas na pracę? Nierzadko po 21…

Freelancing wymaga niebywałej samodyscypliny, umiejętnego zarządzania czasem, cierpliwości i niezłomnej wiary w sukces. Jeśli nie wiesz, jak szukać klientów, nie jesteś typem samotnika i zależy Ci na stałym dochodzie – etat może być najlepszym rozwiązaniem. Jeśli przeraża Cię (tak jak i mnie zresztą) wizja 8-godzinnej pracy każdego dnia – przygryź wargi, weź się do pracy, a w przyszłości będziesz mógł zostać rozchwytywanym ekspertem w swojej branży. Decyzja należy do Ciebie :)

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o