Data publikacji:

Autor:

Czy wydawnictwa odrzucają propozycje wydawnicze z powodu błędów językowych?

Otrzymaliśmy niedawno pytanie od jednego z czytelników:

Piszę do państwa w związku z pewnymi wątpliwościami. Chciałbym przejść od razu do meritum. Otóż słyszałem, że wydawnictwa, agencje i inne ośrodki literackie gardzą czy też, powiedzmy, nie interesują się zbytnio tekstami, które zawierają błędy interpunkcyjne. Czy to prawda? Oczywiście w miarę swoich możliwości oraz moich przyjaciół staram się udoskonalać powieść pod każdym względem. Weźmy sobie na przykład kobietę mieszkającą na wsi, której nauka szła źle. Pisze pięknie, lecz z błędami. Czy agencja bądź wydawnictwo może taką pracę odrzucić? Wybaczą państwo, ale lepiej dmuchać na zimno, a internet roi się od komicznych teorii :-)

Osobiście nigdy nie spotkałem się z takim podejściem i wydaje mi się ono dość kuriozalne. Żaden rozsądny wydawca nie odrzuci tekstu z braku przecinka przed że w pierwszym zdaniu książki czy nawet literówki w tytule. Bezbłędność językowa (a tym bardziej jedynie prawidłowo postawione przecinki) sama w sobie nie decyduje bowiem o wartości książki. Harry Potter nie odniósł sukcesu dlatego, że Rowling nadesłała wydawnictwu bezbłędny maszynopis (bo to niemożliwe), a powieści Kinga nie zachwycają nas dlatego, że są poprawnie napisane (bo to ekscytuje chyba tylko nas, korektorów ;)).

Czy zatem błędy językowe nie mają znaczenia? Niektórych pewnie to zmartwi, ale… niestety mają. W większości przypadków między liczbą błędów a wartością literacką książki istnieje dość wyraźna zależność. Im więcej tych pierwszych, tym z niższych lotów literaturą mamy na ogół do czynienia; im mniej – tym książka prezentuje wyższy poziom literacki (czy też merytoryczny – w przypadku publikacji niebeletrystycznych).

Na szczęście nie jest to regułą, o czym najlepiej świadczą przykłady wielkich twórców, którzy borykali się z błędami językowymi i nauką w ogóle. Hans Christian Andersen był dyslektykiem, a podobno – jak podaje autorka książki Portrety nie tylko sławnych osób z dysleksją – także Mickiewicz, Sienkiewicz, Prus, Tuwim oraz Żeromski. Ten ostatni powtarzał trzy klasy, a Emil Zola dwukrotnie nie zdał matury z literatury. Ze współczesnych twórców dyslektykiem jest Andrzej Pilipiuk i jak sam mówi: „sadzę nieprawdopodobną ilość literówek i nie jestem w stanie zgrać palców przy pisaniu na klawiaturze – piszę tylko dwoma”. Gdyby spojrzeć w rękopisy tych twórców, nie wyglądałyby pewnie lepiej niż tekst niejednego początkującego pisarza!

Mit o odrzucaniu tekstów z powodu błędów językowych najlepiej więc włożyć między bajki. Na tej samej zasadzie można by powiedzieć, że wszystkie koty boją się psów, że mężczyzna nie może pracować jako niania, a osoba o niskim wzroście – grać zawodowo w koszykówkę. Żadne z tych stwierdzeń nie jest i nie może być prawdą, choć rzeczywistość pokazuje, że zwykle tak właśnie się dzieje. Podobnie jest z błędami językowymi – nie można powiedzieć, że to one decydują o odrzuceniu propozycji wydawniczej. Mimo to praktyka wydawnicza dowodzi, że teksty najeżone błędami prezentują zwykle niski poziom literacki i są dość szybko odrzucane przez redaktorów w wydawnictwach. Ale – co ważne i powtórzę to raz jeszcze – nie z powodu błędów językowych, lecz z powodu niskiej jakości tekstów, która idzie zazwyczaj w parze właśnie z niskim poziomem językowym.

Co zatem zrobić, jeśli – jak Pilipiuk – też sadzimy błędy, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy? Dobrym rozwiązaniem przed wysłaniem wydawcy swojej książki jest wykonanie korekty tekstu. Z poprawnością językową jest bowiem trochę jak z wręczaniem prezentów. Te ładnie zapakowane są wyrazem szacunku i każą się spodziewać obdarowanemu, że znajdzie w środku coś miłego. Prezenty niechlujnie zapakowane nasuwają zaś wątpliwości co do intencji obdarowującego i samego upominku. To, jak będzie wyglądać książka wysłana wydawcy, może więc wiele zmienić. Nikt nas prawdopodobnie nie pochwali za bezbłędność, ale przynajmniej zyskamy pewność, że po trzech ortografach w jednym zdaniu książka nie trafi od razu… do kosza na śmieci przy redaktorskim biurku.

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o